niedziela, 29 września 2013

Co w duszy grało ludowi wiejskiemu? Czyli rzecz o muzyce ludowej (część II)

     Świat jaki jest wymalowany w pieśniach ludowych, często jawi się jako wiejski mikrokosmos, pełen harmonii, sielankowości i sielskości. Jednak przeglądanie wsi i jej mieszkańców w odblaskach barwnych, pstrokatych strojów, micie wsi spokojnej, wsi wesołej stworzonym przez Jana Kochanowskiego oraz miłosnych piosenek jest tylko częścią tamtej rzeczywistości. A przecież ten dawny, już niebyły świat kmiecych zagród jest zdecydowanie bogatszy, pełen ludzkich namiętności i obaw. Wszak stan chłopski „...jest taki, jak go wychowała szlachta: są w nim wady i błędy, jakie ona posiada, jest i cnota wysoka[1]
   Takie też są i pieśni tradycyjne. Ich treści oddają stan ducha ludu wiejskiego, kształtowanego przez trudy dnia codziennego oraz łaski i nie-łaski panów z dworu, których jeszcze w XIX wieku, w Galicji chłopi pogardliwie nazywali Polakami. Szczególnie historia relacji „chamów” - chłopów polskich, galicyjskich z „panami”, czyli szlachtą, stanem ziemiańskim z dworów pisana była niewątpliwe niełatwymi stosunkami i nierównościami społecznymi oraz wzajemną krzywdą, które jak słusznie zauważył Zygmunt Gloger wyrosły na przyrodzonym człowiekowi prawie chęci zysku. Chęć życia w wygodzie, dostatku i władzy nad innymi rodziły nierówności oraz cierpienia. Jak pisał Gloger, „W całym świecie i powszechnych dziejach ludzkości (a naszych stosunków mierzyć przecie inną miarą nie można) stan rycerski, osiągnąwszy przewagę polityczną w kraju, wyzyskiwał ją na korzyść własnych interesów. Takiego wypadku, aby jej wyzyskać nie chciał, dzieje ludzkie nie przedstawiają. To samo więc było i w Polsce, zwłaszcza gdy do przewagi politycznej stanu rycersko-ziemiańskiego przyłączyła się jeszcze przewaga ekonomiczna...[2]. Stan tej nierówności na ziemiach dawnej Rzeczpospolitej usankcjonowany był licznymi przywilejami dla warstwy stanu szlacheckiego, która to dla zwiększenia własnego dochodu zaczęła wyzyskiwać warstwy niższe. Z tej potrzeby i uwarunkowań ekonomicznych wyrosła haniebna pańszczyzna, która jeszcze za pierwszych Piastów nie była tak dotkliwa, lecz już w czasach Rzeczypospolitej Obojga Narodów magnateria i szlachta zapewniły sobie drogą constitutiones, czyli konstytucji sejmikowych obowiązek na chłopach ...odrabiania pewnej liczby dni w tygodniu temu panu, na którego gruntach byli osiedleni. Był to zatem rodzaj waluty dzierżawnej, tylko wypłacanej nie gotówką, ale robocizną na pańskim folwarku, oraz daniną do dworu pewnej liczby drobiu i jaj, zwitków lnu i t. d.[3]

Józef Chełmoński, Przed karczmą, 1877. Olej na płótnie. 71 x 174,5 cm.
Muzeum Narodowe w Warszawie
    Szlachta - choć oczywiście nie cała - również rozpijała chłopów wódką przez przymus propinacji. A trzeba przyznać, że gorzałka na wsi była wszędobylska. Wódka, piwo i inne trunki alkoholowe lały się strumieniami, wszak alkohol w pojęciu ludu to zabawa, to czas odświętny - karnawał odrywający od szarej rzeczywistości, a wręcz napój święty i zbawczy. Pito przy każdej okazji. Na ziemi pszczyńskiej o gorzołce zawadiacko śpiewano Pijom jom tyż gospodorze, Sprzedowajom na niom zboże [...] Pijom jom tyż gospodynie, Sprzedwajom na niom świniy [...] Pijom jom tyż na pogrzebie, Żeby dusza była w niebie[4]. Alkohol do tego stopnia wrósł w świat chłopa, że nawet w jego głosie było można odczuć wpływ wódki. Jak zanotował Oskar Kolberg, Głos wieśniaków naszych z natury dźwięczny jest i donośny; lecz u wielu z nich nadużycie trunku i ciężka praca fizyczna pozostawiły w miejscu jego tylko chrzypliwą artykulacyą tonów do niewiedzieć jakiej gammy należących, które jedynie jaki taki rytm i pewien mimowolny a szczęśliwy instynkt śpiewaka z sobą wiąże[5]. Mało tego, Pijaństwo było popierane czy nawet często nakazane (Brzeinica) przez dziedzica, gdyż pędzenie wódki było jego monopolem [a więc czystym zarobkiem, formą podatku], n. p. w Gliniku każdy chłop miał zakupić w czasie Wielkanocy kwartę wódki i ją oświęcić. To też wódka stała się nieodzownym towarzyszem chłopa i każdego domu: wódką leczono chorych, usypiano dzieci, rozgrzewano zmarzniętego, wzmacniano osłabionego, ale przedewszystkiem zalewano wódką zmartwienie (Wolica Piaskowa)[6]

Władysław Teodor Benda, Krakowiak, ok. 1930, Pastel na tekturze
    W związku z wódką, której przecież chłop nie mógł pędzić sam w domu na własny użytek, zmuszony był do korzystania z tego co pan dworu oferował w karczmie. Stąd też życie na wsi kręciło się wokół niej, gdzie stan kmiecy ...lulka, wódka i taniec zajmuje[7] To tam po pracy ...mężczyźni szli do karczmy, gospodarz, by zalewać tam robaka, parobcy by kręcąc się w jego sąsiedztwie wykorzystać jego chwilowy dobry humor i dostać chociaż kieliszek wódki, - a kobiety z dziećmi siedziały przy świetle smolnego łuczywa i przędły śpiewając lub opowiadając rozmaite legendy czy klechdy, których dzieci słuchały «rozdziawiwszy gęby» (Krzywa)[8]
    Z karczmą i wódką za pan brat odchodziły też tańce, śpiewy i zabawa, jak też inne rozrywki, które w pojęciu ludu były do upadłego, bowiem Na tem zależy wysoka tańca umiejętność, aby swoję towarzyszkę jak najlepiej uszamotać; gdy się nie spocą w tańcu, nie ma dla nich zabawy[9]. Stąd też wśród chłopów, nie tylko polskich, bo i np. Łemkowie posiadali swoje kołomyjki, istniała cała gama bardzo żywiołowych tańców, głównie oberków i mazurów, które śmiało można nazwać, naszym ludowym rock `n` rollem, jeszcze zanim wymyślono prąd [10]. A zabawy takie zapewne kończyły się z różnym skutkiem. Choć i pół biedy było, gdy po gębach razy dał kmieć swojemu panu, gdyż Na gościa wyższego stanu w karczmie lud nie zważa, i z hardością stawia się, gdyby chciał zabawy jego przerwać[11]. W gorących czerepach chłopstwa podnieconego alkoholem i muzyką potrafiło się wiele dziać. Podczas hulaszczych wypadów niejedna panna gubiła zapaski czy inne części garderoby. Gorzej było, gdy straciło się wianek, i to bynajmniej nie ten na głowie. Te mniej lub bardziej dramatyczne karczmiane zdarzenia odbijały się w warstwie tekstowej wielu frywolnych piosenek, które by można było wpisać do nurtu pijacko-biesiadnego. Ot, wśród Łemków była to np. ОЙ, ВПИЛА Я СЯВПИЛА (Oj, wpyła ja sia wpyła).

Teodor Axentowicz, Kołomyjka, 1895.

poniedziałek, 23 września 2013

Co w duszy grało ludowi wiejskiemu? Czyli rzecz o muzyce ludowej (część I)


    Krystian Zimerman, jeden z najwybitniejszych współczesnych polskich kompozytorów oraz pianistów, w jednym z wywiadów radiowych udzielonych na początku 2013 roku powiedział, że ...muzyka jest odzwierciedleniem duszy.... Słowa te w sposób szczególny można odnieść do duszy ludu wiejskiego i tworzonej przez niego muzyki, bowiem to ona przez wieki odzwierciedlała trudy dnia codziennego rolników, rybaków i pasterzy. Po przez dźwięki muzyki, ale także towarzyszące im tańce i śpiewy można wkroczyć w sferę ludowego sacrum i profanum, poznać to, co się kryło w sercu polskiego chłopa.
    To właśnie muzyka, a w szczególność pieśń stanowiły dla ludu wiejskiego ważny element codzienności. Towarzyszyły one świętom, weselom, pogrzebom, rozbrzmiewały podczas ciężkiej pracy czy też wypełniały wolny czas spędzony w karczmie przy wódeczce. Niezależnie od tradycji i historii regionów ziem dawnej Rzeczypospolitej, muzyka i pieśni ludowe stały na straży tradycji i zwyczajów, jak też były emanacją uniwersalnych przeżyć chłopstwa, opowiadajac o ich poglądach, troskach, bólach czy radościach.

Wincenty Wodzinowski, Odpoczynek żniwiarzy (Grajek), około 1893; olej na płótnie, Lwowska Galeria Sztuki

    Oczywiście warto w tym miejscu powiedzieć, że ta tradycja ma niewiele wspólnego z kulturą pogańskich Słowian, która to w X wieku wraz z wkraczającą na ziemie Polan, Wiślan i innych, kulturą chrześcijańską uległa znaczącym przekształceniom. Ekspansywność kultury i cywilizacji chrześcijańskiej była na tyle silna, że w wielu miejscach wyrugowała rodzimą, miejscową, pogańską twórczość, w tym także przekazywane z ust do ust podania i pieśni, odciskając nawet swoje piętno na skalach melodyjnych, które...skazane były prędzej czy później na zagładę, i to nie tylko dlatego, że były to przeżytki świata pogańskiego, ale i dlatego, że przez długie lata duchowieństwo w Polsce rekrutowało się z cudzoziemców, którym kultura miejscowa była obca... [1]. Stąd też wpływy i rola Kościoła katolickiego w Polsce była niebagatelna. Niósł on bowiem własne wzorce literackie oraz muzyczne, które wywarły silny wpływ na rodzimą twórczość artystyczną. Nie tylko za sprawą łacińskiego eposu rycerskiego pierwotna kultura muzyczna Słowian została zdruzgotana, lecz także za sprawą bizantyjsko-ruskiego chorału.
     Jednak wracając do tego czym właściwie jest muzyka ludowa odniosę się także do słów Jana Kolasińskiego, który tak napisał: O tej muzyce ktoś powiedział, że jest «zjawiskiem natury takim, jak słońce i deszcz», że «rozwija się z tą samą organiczną swobodą, co lasy, zboża i wszelkie stworzenia żyjące na łonie natury». W tej muzyce wiejskiej odbija się życie ludu we wszelkich jego przejawach, prymitywizm tego życia i naiwność stworzenia związanego z naturą, przyrodą [2]. Stąd, muzyka ludowa nie była całkowicie oderwana od świata przyrody. Związana była bardzo mocno z lokalną florą i fauną oraz topografią najbliższej okolicy, które formowały psychikę chłopa jak też determinowały życie całych wspólnot wiejskich. Tworzona z potrzeby duszy, przesiąknięta była naśladownictwem i bogactwem dźwięków otaczającego świata. Była łącznikiem między światem ludzkim a przyrody, który zdaniem ludu był zamieszkały przez pradawne bóstwa, duchy i demony. 

Wojciech Gerson, Instrument suka i jego fragmenty, 1895, piórko, akwarela na papierze, 25,5 x 22,3 cm, Muzeum Narodowe, Warszawa, źródło: P. Kopszak, Wojciech Gerson [1831-1901], Warszawa 2007.

czwartek, 5 września 2013

Dziwożony - demoniczne porywaczki

    W systemie wierzeń dawnych Słowian, a później już uformowanych narodów słowiańskich, szczególne miejsce zajmowały demony. Nawet w czasach, gdy na dobre zakorzeniło się chrześcijaństwo traktowano je jako istoty łączące świat ziemski z boskim, nadrealnym. Mocno zakorzenione w słowiańskiej duszy, od wieków, po przez liczne podania, legendy i baśnie rozpalana była wyobraźnia mieszkańców Słowiańszczyzny o licznych demonach oraz duchach zamieszkujących powietrze, tonie wód, ostępy leśne, zakamarki domostw, czy budzące jeszcze w I połowie XIX wieku, grozę góry i jaskinie. 
    Z owianych tajemnicą zakamarków otaczającego świata, w sferę żywych wkraczały istotowy demoniczne, to na wpół ludzkie, to na wpół boskie, które nie zawsze były przychylne człowiekowi. Lubo pojawiały się pod postacią zwierząt, ludzi, czy istot łączących w sobie cechy zarówno ludzkie jak i zwierzęce czy też jako duchy zmarłych, zaś ich obecność najczęściej zwiastowała oraz przynosiła choroby, ból i śmierć. 
    W tym złowrogim świecie licznych duchów leśnych, topielców, topielic, wił, jędz, zmór, nawii, strzyg oraz wielu innych, były demoniczne mieszkanki kniei, borów, jaskiń, jezior, pól i sfery domowej, nazywane ...na wschodnich obszarach Polski rusałkami, a w Polsce zachodniej dziwożonami, wiłami i t. d.[1]. Na ziemiach polskich przezywano je rozmaicie. W zależności od regionu mówiono na nie mamuna, mamona, odmieniec, babula, dziwo-baba, dziko baba, Sibielą a także boginką lub bogunką. Jak wspominał Kazimierz Władysław Wójcicki, w swoich Starych gawędach i obrazach, to co u Górali polskich występuje jako dziwo-żony ...tak u Hucułów, są [...] mamuny boginie, co tak zamamią człowieka, że zniemieje i osłupieje... [2], zaś ...w Stryjskim cyrkule, [...] tu je zowią «Majki» [3].
    Oczywiście wierzenia w dziwożony były rozpowszechnione nie tylko wśród mieszkańców ziem polskich. Wśród ludu ruskiego znane były czarty, wiedźmy i inne nadprzyrodzone istoty, które w dużym stopniu posiadały cechy polskich dziwożon. Między innymi na ziemi Podolskiej wierzono w Boginię. Wśród ludu Wielkoruskiego, czyli dzisiejszych Rosjan istniały wodianyje, lesyje, wed'my oraz udelnice. Te ostatnie posiadały najwięcej wspólnych cech z naszymi dziwożonami. Nawet na dalekiej Syberii, w guberni Tomskiej znane były podania o westicach. Z kolei na ziemiach dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego obawiano się Laumi, Dekli i Świętych dziew. We Wschodniej Galicji strzeżono się przed paniuńciami. Wśród Czechów i Słowaków rozpowszechnione były podania o divozenach. Serbo-łużyczanie strzegli się przed premeńką, dźwicą, dźiwją żoną. Także i na Zachodzie Europy istniały podobne demony. Wśród Niemców grasowały szpetne Weisse Frauen. Anglicy posiadali swoje Elfy, Francuzi Feje, Dames Blanches, zaś Grecy od czasów antycznych żyli w strachu przed Mojrami i Parkami. Jednak co takiego demonicznego kryło się pod mianem dziwożony, której obawiano się niemal w całej Słowiańszczyźnie?
 
J. Styfi, Dziwożona. Drzeworyt sztorcowy, [w]: Tygodnik Ilustrowany,  22 października 1864, nr 265, s. 389.

niedziela, 1 września 2013

Zapomniane miejsca: schron w Starym Besku

    Gdy latem 1944 roku Armia Czerwona oraz Ludowe Wojsko Polskie stanęły na prawym brzegu Wisły dla niemieckiego OKH (niem. Oberkommando das Heeres, pol. Naczelne Dowództwo Wojsk Lądowych) stało się jasne, że w ciągu najbliższych miesięcy Rosjanie przystąpią do forsowania rzeki. Sowietom jeszcze przed przystąpieniem do pełnej ofensywy przełamującej niemiecki opór na Wiśle, w kilku zapalnych punktach w lipcu 1944 roku udało się uchwycić i umocnić przyczółki na jej lewobrzeżnej stronie. Niemcom sytuacja wymykała się spod kontroli. Ich obawy przed nacierającym sowieckim walcem frontowym rozjeżdżającym wszystko co stawało na jego drodze, wymusiły na OKH podjęcie decyzji o utworzeniu dobrze zorganizowanych sieci obronnych, tzw. stellung, które zostały oznaczone literami (od "A" do "E"), zaś mniejszym ciągom obronnym wchodzącym w skład głównych linii nadawano stosowną numerację (np. stellung B-1, B-2).
     Utworzenie takiej sieci obronnej miało na celu stworzenie kolejnych barier dla nacierających Rosjan, którzy po rozbiciu głównych sił niemieckich wojsk Grupy Armii Środek w błyskawicznym tempie nacierali na zachód, forsując bez większego oporu rzekę Bug. Również w obliczu powstania warszawskiego oraz realnej  groźby ogólnopolskiego zrywu na zapleczu frontu niemieckie dowództwo wojsk lądowych stanęło przed realną groźbą niczym nieskrępowanego pochodu Sowietów w głąb Rzeszy, bowiem rzeka Wisła jako naturalna bariera terenowa od przełomu lipca i sierpnia 1944 roku stawała się coraz mniej szczelna. Niemcy wobec ewentualnej utraty Wisły jako naturalnej linii oporu oraz przełamania obrony na jej całej długości, przystąpili do budowy sieci umocnień.
       Prace budowlane rozpoczęto jeszcze w lipcu 1944 roku, w które zaangażowane zostały poważne środki i siły. W błyskawicznym tempie stawiano - przy użyciu głównie polskich rąk, które pod przymusem zmuszano do prac budowlanych - umocnienia polowe. Polacy kopali okopy, rowy przeciwczołgowe, stawiono zasieki z drutu kolczastego oraz zapory przeciwczołgowe. W przewidywanych miejscach natarć oraz strategicznych punktach jak drogi, węzły drogowe oraz kolejowe stawiano schrony bojowe, tzw. Punkty Oporu (niem. stutzpunkt), zaś miasta przekształcano w twierdze. Po dziś dzień, od Karpat po Bałtyk znajdują się liczne świadectwa gorączkowych zabiegów Niemców, budujących zapory, które miały powstrzymać nacierających Rosjan.

Schronem bojowym Ringstand Bauform 58c