środa, 22 stycznia 2014

Zapomniane miejsca: Muzułmański Cmentarz Tatarski w Warszawie

     „W chwili, kiedy nasza łódka zbliżyła się do Sochaczewa, uderzył mnie dość niezwykły widok. [...] Był to cmentarz muzułmański, jeden z tych, które nie były u nas rzadkością dawniej, kiedy każde miasto niemal miało swoich mahometan kupców i żołnierzy, którzy tu żyli i tu składali swe kości [1]. Tak u schyłku XIX wieku o obecności muzułmanów w Sochaczewie, a szerzej na ziemi mazowieckiej pisała Maria Konopnicka. Przywołując ten niegdyś powszechny widok muzułmańskich cmentarzy na polskich ziemiach nie sposób także odnieść się do dziejów Warszawy, która ma swoją dość długą i ciekawą historię związaną z obecnością w tym mieście wyznawców islamu. 



    Pierwsze wzmianki źródłowe informujące o przebywających w stolicy Polski wyznawcach wiary Proroka Muhammada sięgają pierwszej połowy XVIII wieku. Wówczas to, do Warszawy zaczęły przybywać pierwsze poselstwa z odległej Porty Osmańskiej wojującej z Rosją. Również nobilitowani Tatarzy z pułków jazdy Straży Przedniej Wielkiego Księstwa Litewskiego uczestniczyli podczas wolnych elekcji i obrad sejmików, jakie odbywały się w stolicy Korony [2]. W czasach agonii Rzeczypospolitej Obojga Narodów, a więc pod koniec XVIII wieku do stołecznej Warszawy przybyli Tatarzy - polscy muzułmanie, by dzielnie walczyć o „...wolność, całość i niepodległość...” Korony i Litwy. W trakcie insurekcji kościuszkowskiej wsławili się oni m.in. w walkach obronnych o stolicę Polski przed wojskami Suworowa, które 4 listopada 1794 roku dokonały rzezi Pragi. Tamtego pamiętnego dnia na szańcach Warszawy wykrwawiały się 4, 5 i 6 Pułki Kawalerii wywodzące się z Pułków Straży Przedniej J. K. M-ci Wielkiego Księstwa Litewskiego, w szeregach których nie brakowało wiernych Rzeczypospolitej synów stepu [3]



Cmentarz muzułmański (tatarski) na Powązkach, "Tygodnik Ilustrowany" 1892, nr 108, s. 53

    Jednak to wraz z dobą zaborów związane są dzieje pierwszej, stałej, muzułmańskiej oraz tatarskiej kolonii w Warszawie. Otóż późnym latem i jesienią 1831 roku, gdy dogorywało powstanie listopadowe, podczas którego w obronie Rzeczypospolitej uczestniczyli walnie polscy Tatarzy, władze rosyjskie zajęły się pacyfikacją oraz militaryzacją Królestwa Polskiego. W ramach tej akcji do Warszawy, jak i całego Królestwa Polskiego ściągnięto jednostki wojskowe z terenów nadwołżańskich, Kaukazu i Azji Środkowej.
     W marcu 1835 roku, na mocy decyzji Iwana Paskiewicza, namiestnika Królestwa Polskiego, warszawski garnizon wzmocniony został obsadą z Konno-Muzułmańskiego Pułku pod dowództwem ormiańskiego księcia Dawida Ossipowicza Bebutowa [4], a także Zakaukaskim Konno-Muzułmańskim Pułkiem dowodzonym przez pułkownika Hassana Bek Agałarowa, którego po kilku latach odbycia wzorowej służby w Królestwie Polskim odesłano w głąb Rosji [5]. W latach 30-tych i 40-tych XIX wieku w okolicach Warszawy zawitały też inne jednostki wywodzące się z muzułmańskiego Kaukazu i Powołża. Do Raszyna trafił pułk kaukaski, co znalazło swoje odzwierciedlenie w pieśniach okolicznego chłopstwa, które tak oto śpiewało: Nie pójdę grabić siana, bo się boję Persyjana, bo Persyjan siedzi w lipie i wytrzeszcza na mnie ślipie [6]. Inne stacjonowały m.in.: w Modlinie, Sochaczewie czy Kałuszynie [7].
    Niebawem do Warszawy, w ślad za muzułmańskimi żołnierzami odbywającymi obowiązek 25 lat służby w armii carskiej Rosji, zaczęli ściągać ich ziomkowie, którzy tu zajmowali się handlem, kupiectwem, nauką czy piastowali stanowiska urzędnicze. W tym samym czasie również i Tatarzy wywodzący się z terenów byłej Rzeczypospolitej Obojga Nardów zaczęli się sprowadzać do Warszawy szukając lepszych warunków bytowych, niż te, które im oferowała polsko-litewska ojcowizna wcielona bezpośrednio do Rosji [8]


Stary cmentarz muzułmański (kaukaskim) w Warszawie,
"Tygodnik Ilustrowany" 1892, nr 108, s. 53.

     W związku z długotrwałą służbą wojskową, a także rosnącą ilością muzułmanów w Warszawie, którym przyszło zasnąć nad Wisłą snem wiecznym, narodził się problem ich godnego pochówku. Stąd też,  w latach 30-tych XIX wieku podjęto działania mające zapewnić wyznawcom islamu przebywającym w stolicy guberni warszawskiej miejsce wiecznego spoczynku. Przed rokiem 1840 warszawskim władzom garnizonowym udało się zakupić grunty pod muzułmański cmentarz, który do dnia dzisiejszego znajduje się przy ul. Młynarskiej 60. Mizar ten, w latach swojej krótkiej świetności przypominał park, gdzie wśród cieni drzew oraz krzewów dumnie prężyły się orientalne nagrobki. Jednak już w latach 50-tych XIX wieku obiekt ten nieodpowiednio zarządzany przez władze wojskowe oraz cywilne Warszawy zaczął popadać w niszczenie [9]. Ostatecznie pod koniec lat 60-tych XIX wieku wobec niemal całkowitego zaniedbania, zniszczenia i przepełnienia mizar uległ zamknięciu. 

czwartek, 7 listopada 2013

Rzecz o polskich biesach, czartach i diabłach (część II)

    Współistnienie dwóch cywilizacji - pogańskiej i od momentu pojawienia się na ziemiach polskich w X wieku chrześcijańskiej - niewątpliwie wpłynęło na oryginalności kultury polskiej. Nawet pomimo uzyskania dominującej roli w XI wieku przez Kościół na dawnych terenach Polski, to kultura chrześcijańska chętnie odwoływała się do części spuścizny starożytnych Słowian. W ten sposób doszło do synkretyzmu religii chrześcijańskiej, która czerpiąc z dawnych, pogańskich wzorców stworzyła także bardzo ciekawy obraz diabła w naszej kulturze. 
    Jednak próbując zdefiniować obraz i charakter diabła jaki funkcjonował przed wiekami w pojęciu ludu polskiego, należałoby zastanowić się ile z tego pogańskiego świata zostało przyjęte na łono nauk Kościoła? W tym miejscu bowiem pojawia się zasadniczy problem. Otóż tak na prawdę nie wiele wiadomo o pierwotnych wierzeniach zachodnich Słowian, zanim dotarło do nich chrześcijaństwo, zaś wszelkie zachowane do naszych czasów źródła pisane były sporządzane głównie przez duchowieństwo, które opisywało pogaństwo z perspektywy i przez pryzmat wiary. Dlatego też należy do tych źródeł podchodzić z dużą dozą rezerwy [1]. Niemniej, dziedzictwo dawnych wierzeń po dziś dzień w różnych formach trwa w ludowych zabobonach, podaniach i legendach [2]

Jan Matejko, Diabeł śmiejący się, karton do polichromii kościoła Mariackiego,
Bez daty. Akwarela na kartonie. 41 x 58,5 cm.
     Szczególnie trwała okazała się demonologia słowiańska, która ostała się po mimo procesu chrystianizacji. Co więcej, Kościół przez wieki był jej protektorem. Zezwalał na kultywowanie lokalnych pogańskich wierzeń w bóstwa, duchy i demony, ponieważ jak się zdaje dawny, nadzmysłowy świat Słowian zamieszkany był w wielu przypadkach przez istoty o złej naturze, które czyhały nieustannie na zdrowie i życie człowieka. Stąd też można domniemywać, że archetyp zła, wywodzący się z guseł i zabobonów z czasów pogańskich mógł bez przeszkód funkcjonować w czasach chrześcijańskich, ponieważ znakomicie wpisywał się w wykładnię chrześcijaństwa co do istnienia sił piekielnych. Dzięki temu, świat pogańskich duchów i demonów licznie zasiedlających wody, bagna, lasy, powietrze oraz domostwa przetrwał dzięki działaniom Kościoła [3]. Także nie bez znaczenia była chęć Kościoła do zdetronizowania dawnych ogólnych wierzeń pogańskich oraz „...włączenia całego panteonu czczonych dotychczas bóstw słowiańskich do kręgu istot szatańskich[4] zapewniając im niejako nieśmiertelny żywot, po wyplenieniu pogaństwa.
    Wobec zespolenia się na dawnych ziemiach polskich lokalnych wierzeń pogańskich oraz nauk chrześcijaństwa o złym duchu, zachowała się ogromna ilość przesądów, podań i przekonań na temat bóstw, duchów oraz demonów wiązanych z ogólnym pojęciem czarta czy biesa, które z czasem utożsamiano z kościelną wizją Szatana. Jak wyliczał w 1579 roku ksiądz Paweł Gilkowski w „Wykładzie Katechizmu Kościoła Krześcijańskiego o Pism Świętych dla wiary prawdziwey utwierdzenia y fałszywey się ustrzeżenia napisany a theraz znowu s poprawą y przyczynkiem wypuszczony Przez [...] Pawła Gilowskiego [...]”, do świata diabłów należeli „...ziemscy skryatkowie, domowe ubożęta, leśni satyrowie, wodni tołpcowie, górne jędze, powietrzni duchowie, rozmaici genjuszowie, morscy lewiatanowie, na insułach rozmaite obłudy[5], którzy „...iakoby mieli podzielić sobie prowincie, miasta, domy, ossoby y mieśca iako a czym y komu mieliby szkodzić...” [6]. Również Julian Tuwim za „Postępkiem prawa czartowskiego przeciw narodowi ludzkiemu” z roku 1570 tak naliczał: Nieskończoną litanję imion, przezwisk i epitetów miał w Polsce ów duch nieczysty. Więc generalia: djabeł, szatan, bies, czart, demon, lucyper, napaśnik, kusiciel, pokusa, kaduk, gniewnik, kusy, więc imiona własne - słowiańskie o obce - jak: Farel, Orkjusz, Opes, Loheli, Latawiec, Chejdasz, Koffel, Rozwod, Smołka, Harab-Mysliwiec, Ileli, Kozyra, Gajda, Ruszaj, Pożar, Strojant, Bież, Dymek, Rozbój, Bierka, Wiecher, Szczebiot, Odmieniec, Fantasma, Wilkołek, Węsad, Dyngus albo Kiczka, Fugas, djablice: Dziewanna, Marzana, Węda, Jędza, Ossorja, Chorzycam Merkana. Była także Muchawiec, Czerniec, Bajor, Czeczot, Kubeba, Smolik, Gonad, Boruta...[7]. Część z tych istot znana była na niewielkim obszarze. O innych sława docierała w najodleglejsze zakątki dawnej Rzeczypospolitej. Również nietrudno pośród nich można odnaleźć pogańskich opiekunów i władców sił przyrody związanych z lasami, mokradłami, wodami, powietrzem, życiem oraz śmiercią, którzy w swych kaprysach nie zawsze byli przychylnie nastawieni do ludzi. Dlatego też miejsca, które wśród pogan budziły grozę, niegdyś były zasiedlone bogami, demonami i duchami. W czasach chrześcijańskich, za sprawą Kościoła miejsca te stały się obszarami o szczególnym działaniu diabelskich mocy. Oczywiście, ...nie wszystkie potężne byty duchowe, które w [...] religiach [pogańskich] się pojawiają, a ukazują złośliwe lub niebezpieczne cechy charakteru, mogą być utożsamiane z diabłem takim, z jakim tradycja chrześcijańska nas spoufaliła...[8], niemniej jednak to Kościół utrwalił i znacząco rozszerzył władanie Lucypera

poniedziałek, 21 października 2013

Rzecz o polskich biesach, czartach i diabłach (część I)

    Diabeł znany pod niejednym imieniem oraz niejedną postacią stanowi jeden z ciekawszych i żywotniejszych elementów polskiej ludowej demonologii. Jak pisał przed prawie 90-ciu lat temu Jan Stanisław Bystroń, wybitny polski etnograf i socjolog, Wiara w cza­r­ty, [...] - oto niewątpli­wie jedno z cie­ka­wy­ch, fa­scy­nujących ro­z­działów hi­sto­r­ji ku­l­tu­ry sto­su­n­ko­wo nie tak odległych czasów. Nie­sa­mo­wi­te te formy zbi­o­ro­w­ego obłędu, których przeżytki je­sz­cze dziś tu i ówdzie spo­ty­ka­my, zdu­mie­wają nas swą ponurą i wy­u­z­daną fa­n­tazją, bo­ga­c­twem od­mi­an, po­wsze­ch­nem i prze­możnem władz­twem nad ludźmi [1]
    Na dowód słów Bystronia o obłędzie wiary w czarty i czary, niech posłużą sensacyjne doniesienia dziennikarskie z Krakowa z końca czerwca 1920 roku. Otóż jak podawano na łamach Ilustrowanego Kuryera Codziennego z dnia 26 czerwca, ...od wtorku widać w ulicy Kopernika [przy której do dnia dzisiejszego znajdują się Instytuty, Katedry i Zakłady Collegium Medicum UJ] krążące procesye ludzi złożone ze sfer robotniczych, a nawet inteligencji, którzy namiętnie o czemś rozprawiają. Równocześnie po mieście rozszerzają się wersje, że w klinice ginekologicznej z 10-letniej izraelitki miał się urodzić «potworek» z rogami, kopytami i ogonkiem, słowem - dyabełek[2]. Jak dalej donosił dziennik, piątkowy dzień, 25 czerwca ...należał do tych, w którym napięcie u tych ludzi, rozbujałych fantazyą o narodzinach dyabła, doszło do ostateczności. Od wczesnego ranka zalegli oni przestrzeń przed kliniką, żądając dopuszczenia ich do wnętrza kliniki, celem oględzin potwora. Wśród tysięcznych tłumów dają się zauważyć także i eleganckie panie, które głośno twierdziły, że dyabła widziały na własne oczy, za opłatą 40 MK. Według słów tych pań, którym widocznie «myszki» bzykają w głowie, dyabełek ów przywiązany jest łańcuchem w parterowej sali kliniki - ma ogon, rogi i pyszczek młodego cielęcia, bodzie i bryka kto tylko do niego dostąpi[3]. Krążyły też i inne wersje co do diabelskiego dziecka. Wśród zebranego tłumu ciekawskich powiadano, że ...we wtorek próbowano dyabełka ochrzcić w kościele św Mikołaja - równocześnie błyskawica rozdarła obłoki i przeleciała nad wieżą kościelną, a świątynia zatrzęsła się w posadach. Księdzu znowu, który dokonywać miał chrztu, wyleciało kropidło z ręki. Doktorzy próbowali otruć dyabła. Podsuwali mu nawet cyankali, bezskutecznie jednak, gdyż dyabeł okazywał jeszcze większe zaniedowolenie, parskając ogniem[4]. Apogeum tej zbiorowej halucynacji i diabelskiej histerii była wieść, iż ...w nocy dyabeł będzie przewieziony specyalnym pociągiem przez Berlin do Moskwy, celem zmacerowania w spirytusie. Nie pomogła interwencja policji - późno już noc zalewała miasto a ciemne masy jeszcze oczekiwały dyabła[5]

Jan Matejko, Diabeł z głową ptaka, Karton do polichromii kościoła Mariackiego
Bez daty. Akwarela na kartonie. 46 x 34 cm

     Również na łamach Dziennika Poznańskiego, Wanda Brzeska, polska etnograf i pisarka ukrywająca się pod pseudonimem Jan Pałucki, odwołując się do przysłów z diabłem, tak pisała o jego popularności: O tem, że «djabeł nie śpi» wiemy wszyscy z własnego doświadczenia. Czegoż to bowiem «djabli nie nadali?»... Mówią antyfeminiści: «gdzie djabeł nie może, tam babę pośle». Jednakże samego czarta wolą widzieć mężczyzną, twierdząc z dumą, że w piekle nie nastąpiło jeszcze równouprawnienie polityczne. A kobiety? Ot jak zwykle pasjonują się do «młodych djabłów», a w braku laku zadowolą się tem wreszcie, że i «w starym piecu djabeł pali». Koniec końcem ród męski spycha cały ciężar djabelstwa na wątłe ramiona niewieście, a płeć piękna odtrącając ten przywilej, darzy pełnią djabelstwa mężczyznę, z czego ostatecznie wynika, że biedny djabeł w bezustannym trwa ruchu. Przez topolami ocienione, ciche polskie wsie pędzi na «motorze» (automobilu) odbierając radość życia kurom i prosiętom, a w mieście «nosi» komorników sądowych i urzędników magistrackich z blankietami podatkowymi. Nigdzie zaś nie przyjmuje wizyt naszych przyjaciół, choć ich tak często odsyłamy «do djabła»[6]. 
    Diabeł był i jest wszechobecny. Występuje nie tylko w polskim folklorze ludowym czy w doktrynach Kościoła katolickiego i prawosławnego, ale też w innych cywilizacjach na całym świecie oraz ich religiach, sztuce i literaturze. Wybitny filozof, Leszek Kołakowski ten kulturowy fenomen Złego nazwał doniosłością diabła”, którą „...łatwo sobie uprzytomnić, gdy pomyślimy o tym ile arcydzieł literatury europejskiej – włączając utwory Dantego, Miltona, Marlowe’a, Goethego, Van den Vondela, Wiliama Blake’a i Tomasza Manna – nie mielibyśmy bez niego [tj. diabła] i co by się stało z naszymi dziełami sztuki i katedrami, gdyby wszystko, co się do diabła odnosi, nagle z nich znikło. Jest to najbardziej powierzchowny, chociaż prawomocny, sposób spojrzenia na doniosłość diabła. Jego trwałość w kulturze europejskiej – mimo okresów upadku, przemian w znaczeniu i w rodzajach jego aktywności – dowodzi, ze jego obecność zakorzeniona jest głęboko w naszym umyśle. Pochodzenie diabła nie jest jasne, nie wiemy także, czy kiedykolwiek się go pozbędziemy[7].
   Jednak gdzie należy szukać archetypu diabła, jaka była jego natura i skąd się wzięła tak wielka jego popularność w podaniach, legendach, przesądach, przysłowiach i wierzeniach, które choć irracjonale zachowały się w różnej formie po dziś dzień?

niedziela, 29 września 2013

Co w duszy grało ludowi wiejskiemu? Czyli rzecz o muzyce ludowej (część II)

     Świat jaki jest wymalowany w pieśniach ludowych, często jawi się jako wiejski mikrokosmos, pełen harmonii, sielankowości i sielskości. Jednak przeglądanie wsi i jej mieszkańców w odblaskach barwnych, pstrokatych strojów, micie wsi spokojnej, wsi wesołej stworzonym przez Jana Kochanowskiego oraz miłosnych piosenek jest tylko częścią tamtej rzeczywistości. A przecież ten dawny, już niebyły świat kmiecych zagród jest zdecydowanie bogatszy, pełen ludzkich namiętności i obaw. Wszak stan chłopski „...jest taki, jak go wychowała szlachta: są w nim wady i błędy, jakie ona posiada, jest i cnota wysoka[1]
   Takie też są i pieśni tradycyjne. Ich treści oddają stan ducha ludu wiejskiego, kształtowanego przez trudy dnia codziennego oraz łaski i nie-łaski panów z dworu, których jeszcze w XIX wieku, w Galicji chłopi pogardliwie nazywali Polakami. Szczególnie historia relacji „chamów” - chłopów polskich, galicyjskich z „panami”, czyli szlachtą, stanem ziemiańskim z dworów pisana była niewątpliwe niełatwymi stosunkami i nierównościami społecznymi oraz wzajemną krzywdą, które jak słusznie zauważył Zygmunt Gloger wyrosły na przyrodzonym człowiekowi prawie chęci zysku. Chęć życia w wygodzie, dostatku i władzy nad innymi rodziły nierówności oraz cierpienia. Jak pisał Gloger, „W całym świecie i powszechnych dziejach ludzkości (a naszych stosunków mierzyć przecie inną miarą nie można) stan rycerski, osiągnąwszy przewagę polityczną w kraju, wyzyskiwał ją na korzyść własnych interesów. Takiego wypadku, aby jej wyzyskać nie chciał, dzieje ludzkie nie przedstawiają. To samo więc było i w Polsce, zwłaszcza gdy do przewagi politycznej stanu rycersko-ziemiańskiego przyłączyła się jeszcze przewaga ekonomiczna...[2]. Stan tej nierówności na ziemiach dawnej Rzeczpospolitej usankcjonowany był licznymi przywilejami dla warstwy stanu szlacheckiego, która to dla zwiększenia własnego dochodu zaczęła wyzyskiwać warstwy niższe. Z tej potrzeby i uwarunkowań ekonomicznych wyrosła haniebna pańszczyzna, która jeszcze za pierwszych Piastów nie była tak dotkliwa, lecz już w czasach Rzeczypospolitej Obojga Narodów magnateria i szlachta zapewniły sobie drogą constitutiones, czyli konstytucji sejmikowych obowiązek na chłopach ...odrabiania pewnej liczby dni w tygodniu temu panu, na którego gruntach byli osiedleni. Był to zatem rodzaj waluty dzierżawnej, tylko wypłacanej nie gotówką, ale robocizną na pańskim folwarku, oraz daniną do dworu pewnej liczby drobiu i jaj, zwitków lnu i t. d.[3]

Józef Chełmoński, Przed karczmą, 1877. Olej na płótnie. 71 x 174,5 cm.
Muzeum Narodowe w Warszawie
    Szlachta - choć oczywiście nie cała - również rozpijała chłopów wódką przez przymus propinacji. A trzeba przyznać, że gorzałka na wsi była wszędobylska. Wódka, piwo i inne trunki alkoholowe lały się strumieniami, wszak alkohol w pojęciu ludu to zabawa, to czas odświętny - karnawał odrywający od szarej rzeczywistości, a wręcz napój święty i zbawczy. Pito przy każdej okazji. Na ziemi pszczyńskiej o gorzołce zawadiacko śpiewano Pijom jom tyż gospodorze, Sprzedowajom na niom zboże [...] Pijom jom tyż gospodynie, Sprzedwajom na niom świniy [...] Pijom jom tyż na pogrzebie, Żeby dusza była w niebie[4]. Alkohol do tego stopnia wrósł w świat chłopa, że nawet w jego głosie było można odczuć wpływ wódki. Jak zanotował Oskar Kolberg, Głos wieśniaków naszych z natury dźwięczny jest i donośny; lecz u wielu z nich nadużycie trunku i ciężka praca fizyczna pozostawiły w miejscu jego tylko chrzypliwą artykulacyą tonów do niewiedzieć jakiej gammy należących, które jedynie jaki taki rytm i pewien mimowolny a szczęśliwy instynkt śpiewaka z sobą wiąże[5]. Mało tego, Pijaństwo było popierane czy nawet często nakazane (Brzeinica) przez dziedzica, gdyż pędzenie wódki było jego monopolem [a więc czystym zarobkiem, formą podatku], n. p. w Gliniku każdy chłop miał zakupić w czasie Wielkanocy kwartę wódki i ją oświęcić. To też wódka stała się nieodzownym towarzyszem chłopa i każdego domu: wódką leczono chorych, usypiano dzieci, rozgrzewano zmarzniętego, wzmacniano osłabionego, ale przedewszystkiem zalewano wódką zmartwienie (Wolica Piaskowa)[6]

Władysław Teodor Benda, Krakowiak, ok. 1930, Pastel na tekturze
    W związku z wódką, której przecież chłop nie mógł pędzić sam w domu na własny użytek, zmuszony był do korzystania z tego co pan dworu oferował w karczmie. Stąd też życie na wsi kręciło się wokół niej, gdzie stan kmiecy ...lulka, wódka i taniec zajmuje[7] To tam po pracy ...mężczyźni szli do karczmy, gospodarz, by zalewać tam robaka, parobcy by kręcąc się w jego sąsiedztwie wykorzystać jego chwilowy dobry humor i dostać chociaż kieliszek wódki, - a kobiety z dziećmi siedziały przy świetle smolnego łuczywa i przędły śpiewając lub opowiadając rozmaite legendy czy klechdy, których dzieci słuchały «rozdziawiwszy gęby» (Krzywa)[8]
    Z karczmą i wódką za pan brat odchodziły też tańce, śpiewy i zabawa, jak też inne rozrywki, które w pojęciu ludu były do upadłego, bowiem Na tem zależy wysoka tańca umiejętność, aby swoję towarzyszkę jak najlepiej uszamotać; gdy się nie spocą w tańcu, nie ma dla nich zabawy[9]. Stąd też wśród chłopów, nie tylko polskich, bo i np. Łemkowie posiadali swoje kołomyjki, istniała cała gama bardzo żywiołowych tańców, głównie oberków i mazurów, które śmiało można nazwać, naszym ludowym rock `n` rollem, jeszcze zanim wymyślono prąd [10]. A zabawy takie zapewne kończyły się z różnym skutkiem. Choć i pół biedy było, gdy po gębach razy dał kmieć swojemu panu, gdyż Na gościa wyższego stanu w karczmie lud nie zważa, i z hardością stawia się, gdyby chciał zabawy jego przerwać[11]. W gorących czerepach chłopstwa podnieconego alkoholem i muzyką potrafiło się wiele dziać. Podczas hulaszczych wypadów niejedna panna gubiła zapaski czy inne części garderoby. Gorzej było, gdy straciło się wianek, i to bynajmniej nie ten na głowie. Te mniej lub bardziej dramatyczne karczmiane zdarzenia odbijały się w warstwie tekstowej wielu frywolnych piosenek, które by można było wpisać do nurtu pijacko-biesiadnego. Ot, wśród Łemków była to np. ОЙ, ВПИЛА Я СЯВПИЛА (Oj, wpyła ja sia wpyła).

Teodor Axentowicz, Kołomyjka, 1895.

poniedziałek, 23 września 2013

Co w duszy grało ludowi wiejskiemu? Czyli rzecz o muzyce ludowej (część I)


    Krystian Zimerman, jeden z najwybitniejszych współczesnych polskich kompozytorów oraz pianistów, w jednym z wywiadów radiowych udzielonych na początku 2013 roku powiedział, że ...muzyka jest odzwierciedleniem duszy.... Słowa te w sposób szczególny można odnieść do duszy ludu wiejskiego i tworzonej przez niego muzyki, bowiem to ona przez wieki odzwierciedlała trudy dnia codziennego rolników, rybaków i pasterzy. Po przez dźwięki muzyki, ale także towarzyszące im tańce i śpiewy można wkroczyć w sferę ludowego sacrum i profanum, poznać to, co się kryło w sercu polskiego chłopa.
    To właśnie muzyka, a w szczególność pieśń stanowiły dla ludu wiejskiego ważny element codzienności. Towarzyszyły one świętom, weselom, pogrzebom, rozbrzmiewały podczas ciężkiej pracy czy też wypełniały wolny czas spędzony w karczmie przy wódeczce. Niezależnie od tradycji i historii regionów ziem dawnej Rzeczypospolitej, muzyka i pieśni ludowe stały na straży tradycji i zwyczajów, jak też były emanacją uniwersalnych przeżyć chłopstwa, opowiadajac o ich poglądach, troskach, bólach czy radościach.

Wincenty Wodzinowski, Odpoczynek żniwiarzy (Grajek), około 1893; olej na płótnie, Lwowska Galeria Sztuki

    Oczywiście warto w tym miejscu powiedzieć, że ta tradycja ma niewiele wspólnego z kulturą pogańskich Słowian, która to w X wieku wraz z wkraczającą na ziemie Polan, Wiślan i innych, kulturą chrześcijańską uległa znaczącym przekształceniom. Ekspansywność kultury i cywilizacji chrześcijańskiej była na tyle silna, że w wielu miejscach wyrugowała rodzimą, miejscową, pogańską twórczość, w tym także przekazywane z ust do ust podania i pieśni, odciskając nawet swoje piętno na skalach melodyjnych, które...skazane były prędzej czy później na zagładę, i to nie tylko dlatego, że były to przeżytki świata pogańskiego, ale i dlatego, że przez długie lata duchowieństwo w Polsce rekrutowało się z cudzoziemców, którym kultura miejscowa była obca... [1]. Stąd też wpływy i rola Kościoła katolickiego w Polsce była niebagatelna. Niósł on bowiem własne wzorce literackie oraz muzyczne, które wywarły silny wpływ na rodzimą twórczość artystyczną. Nie tylko za sprawą łacińskiego eposu rycerskiego pierwotna kultura muzyczna Słowian została zdruzgotana, lecz także za sprawą bizantyjsko-ruskiego chorału.
     Jednak wracając do tego czym właściwie jest muzyka ludowa odniosę się także do słów Jana Kolasińskiego, który tak napisał: O tej muzyce ktoś powiedział, że jest «zjawiskiem natury takim, jak słońce i deszcz», że «rozwija się z tą samą organiczną swobodą, co lasy, zboża i wszelkie stworzenia żyjące na łonie natury». W tej muzyce wiejskiej odbija się życie ludu we wszelkich jego przejawach, prymitywizm tego życia i naiwność stworzenia związanego z naturą, przyrodą [2]. Stąd, muzyka ludowa nie była całkowicie oderwana od świata przyrody. Związana była bardzo mocno z lokalną florą i fauną oraz topografią najbliższej okolicy, które formowały psychikę chłopa jak też determinowały życie całych wspólnot wiejskich. Tworzona z potrzeby duszy, przesiąknięta była naśladownictwem i bogactwem dźwięków otaczającego świata. Była łącznikiem między światem ludzkim a przyrody, który zdaniem ludu był zamieszkały przez pradawne bóstwa, duchy i demony. 

Wojciech Gerson, Instrument suka i jego fragmenty, 1895, piórko, akwarela na papierze, 25,5 x 22,3 cm, Muzeum Narodowe, Warszawa, źródło: P. Kopszak, Wojciech Gerson [1831-1901], Warszawa 2007.

czwartek, 5 września 2013

Dziwożony - demoniczne porywaczki

    W systemie wierzeń dawnych Słowian, a później już uformowanych narodów słowiańskich, szczególne miejsce zajmowały demony. Nawet w czasach, gdy na dobre zakorzeniło się chrześcijaństwo traktowano je jako istoty łączące świat ziemski z boskim, nadrealnym. Mocno zakorzenione w słowiańskiej duszy, od wieków, po przez liczne podania, legendy i baśnie rozpalana była wyobraźnia mieszkańców Słowiańszczyzny o licznych demonach oraz duchach zamieszkujących powietrze, tonie wód, ostępy leśne, zakamarki domostw, czy budzące jeszcze w I połowie XIX wieku, grozę góry i jaskinie. 
    Z owianych tajemnicą zakamarków otaczającego świata, w sferę żywych wkraczały istotowy demoniczne, to na wpół ludzkie, to na wpół boskie, które nie zawsze były przychylne człowiekowi. Lubo pojawiały się pod postacią zwierząt, ludzi, czy istot łączących w sobie cechy zarówno ludzkie jak i zwierzęce czy też jako duchy zmarłych, zaś ich obecność najczęściej zwiastowała oraz przynosiła choroby, ból i śmierć. 
    W tym złowrogim świecie licznych duchów leśnych, topielców, topielic, wił, jędz, zmór, nawii, strzyg oraz wielu innych, były demoniczne mieszkanki kniei, borów, jaskiń, jezior, pól i sfery domowej, nazywane ...na wschodnich obszarach Polski rusałkami, a w Polsce zachodniej dziwożonami, wiłami i t. d.[1]. Na ziemiach polskich przezywano je rozmaicie. W zależności od regionu mówiono na nie mamuna, mamona, odmieniec, babula, dziwo-baba, dziko baba, Sibielą a także boginką lub bogunką. Jak wspominał Kazimierz Władysław Wójcicki, w swoich Starych gawędach i obrazach, to co u Górali polskich występuje jako dziwo-żony ...tak u Hucułów, są [...] mamuny boginie, co tak zamamią człowieka, że zniemieje i osłupieje... [2], zaś ...w Stryjskim cyrkule, [...] tu je zowią «Majki» [3].
    Oczywiście wierzenia w dziwożony były rozpowszechnione nie tylko wśród mieszkańców ziem polskich. Wśród ludu ruskiego znane były czarty, wiedźmy i inne nadprzyrodzone istoty, które w dużym stopniu posiadały cechy polskich dziwożon. Między innymi na ziemi Podolskiej wierzono w Boginię. Wśród ludu Wielkoruskiego, czyli dzisiejszych Rosjan istniały wodianyje, lesyje, wed'my oraz udelnice. Te ostatnie posiadały najwięcej wspólnych cech z naszymi dziwożonami. Nawet na dalekiej Syberii, w guberni Tomskiej znane były podania o westicach. Z kolei na ziemiach dawnego Wielkiego Księstwa Litewskiego obawiano się Laumi, Dekli i Świętych dziew. We Wschodniej Galicji strzeżono się przed paniuńciami. Wśród Czechów i Słowaków rozpowszechnione były podania o divozenach. Serbo-łużyczanie strzegli się przed premeńką, dźwicą, dźiwją żoną. Także i na Zachodzie Europy istniały podobne demony. Wśród Niemców grasowały szpetne Weisse Frauen. Anglicy posiadali swoje Elfy, Francuzi Feje, Dames Blanches, zaś Grecy od czasów antycznych żyli w strachu przed Mojrami i Parkami. Jednak co takiego demonicznego kryło się pod mianem dziwożony, której obawiano się niemal w całej Słowiańszczyźnie?
 
J. Styfi, Dziwożona. Drzeworyt sztorcowy, [w]: Tygodnik Ilustrowany,  22 października 1864, nr 265, s. 389.

niedziela, 1 września 2013

Zapomniane miejsca: schron w Starym Besku

    Gdy latem 1944 roku Armia Czerwona oraz Ludowe Wojsko Polskie stanęły na prawym brzegu Wisły dla niemieckiego OKH (niem. Oberkommando das Heeres, pol. Naczelne Dowództwo Wojsk Lądowych) stało się jasne, że w ciągu najbliższych miesięcy Rosjanie przystąpią do forsowania rzeki. Sowietom jeszcze przed przystąpieniem do pełnej ofensywy przełamującej niemiecki opór na Wiśle, w kilku zapalnych punktach w lipcu 1944 roku udało się uchwycić i umocnić przyczółki na jej lewobrzeżnej stronie. Niemcom sytuacja wymykała się spod kontroli. Ich obawy przed nacierającym sowieckim walcem frontowym rozjeżdżającym wszystko co stawało na jego drodze, wymusiły na OKH podjęcie decyzji o utworzeniu dobrze zorganizowanych sieci obronnych, tzw. stellung, które zostały oznaczone literami (od "A" do "E"), zaś mniejszym ciągom obronnym wchodzącym w skład głównych linii nadawano stosowną numerację (np. stellung B-1, B-2).
     Utworzenie takiej sieci obronnej miało na celu stworzenie kolejnych barier dla nacierających Rosjan, którzy po rozbiciu głównych sił niemieckich wojsk Grupy Armii Środek w błyskawicznym tempie nacierali na zachód, forsując bez większego oporu rzekę Bug. Również w obliczu powstania warszawskiego oraz realnej  groźby ogólnopolskiego zrywu na zapleczu frontu niemieckie dowództwo wojsk lądowych stanęło przed realną groźbą niczym nieskrępowanego pochodu Sowietów w głąb Rzeszy, bowiem rzeka Wisła jako naturalna bariera terenowa od przełomu lipca i sierpnia 1944 roku stawała się coraz mniej szczelna. Niemcy wobec ewentualnej utraty Wisły jako naturalnej linii oporu oraz przełamania obrony na jej całej długości, przystąpili do budowy sieci umocnień.
       Prace budowlane rozpoczęto jeszcze w lipcu 1944 roku, w które zaangażowane zostały poważne środki i siły. W błyskawicznym tempie stawiano - przy użyciu głównie polskich rąk, które pod przymusem zmuszano do prac budowlanych - umocnienia polowe. Polacy kopali okopy, rowy przeciwczołgowe, stawiono zasieki z drutu kolczastego oraz zapory przeciwczołgowe. W przewidywanych miejscach natarć oraz strategicznych punktach jak drogi, węzły drogowe oraz kolejowe stawiano schrony bojowe, tzw. Punkty Oporu (niem. stutzpunkt), zaś miasta przekształcano w twierdze. Po dziś dzień, od Karpat po Bałtyk znajdują się liczne świadectwa gorączkowych zabiegów Niemców, budujących zapory, które miały powstrzymać nacierających Rosjan.

Schronem bojowym Ringstand Bauform 58c